Dalej jesteśmy na etapie, w którym jeszcze nie podpisałyśmy umowy kredytowej. Całość trwa już drugi miesiąc, odkąd dostarczyliśmy pierwsze paczki dokumentów. Nasz doradca kredytowy zaproponował, abyśmy spróbowali uderzyć do dwóch banków – do PKO BP oraz do Kredyt Banku.

Schody zaczęły się dość szybko i praktycznie od razu było widać bezsensowną biurokrację pierwszego banku. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że PKO BP to hipokryci. W swoich mailach piszą, żeby dbać o środowisko i ich nie drukować, a dokumentów do wypełnienia mieli 4 x więcej niż kredyt bank. No ale dobrze, to nas jeszcze nie odstraszyło. Wydrukowałyśmy grzecznie wszystko i dwa wieczory poświęciłyśmy na wypełnienie wszystkiego. W Kredyt Banku było dość prosto, nie wymagali bezsensowych dokumentów, a większość informacji można było zmieścić na pojedynczych stronach.

Czas kompletowania trochę się przedłużał również z winy urzędów. Trzeba było załatwić podpisaną kopię PIT z zeszłego roku, zaświadczenie o niezaleganiu z zaliczkami na podatek dochodowy i opłacaniu VAT, a także zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami z ZUS-u. Oba te urzędy ustaliły sobie, że na wydrukowanie kilku danych zajmujących 5 minut mają tydzień. No ale dobrze, mus, to mus.

 Udało się! Wszystkie dokumenty poszły do doradcy, który przyjaźnie poinformował nas, że od dziś PKO BP ma nowe formularze, bo coś tam zaktualizowali. No to jeszcze raz, a co!

Dokumenty poszły do banków.

Po kilku dniach odezwało się PKO – brakowało pisemnego oświadczenia, że wykazuje się dochody z dwóch źródeł! Nie wystarczyły na to dowody (zaświadczenie z ZUS o emeryturze oraz zaświadczenie o zarobkach z umowy o pracę) ani wyciągi z banku. Czy to nie jest paranoja? Bankowi też nie spodobało się to, że ostatnie transakcje widoczne na wyciągu miały miejsce 28 dnia miesiąca! Zażądali kolejnych wydruków udowadniających, że do końca miesiąca nic się na koncie nie działo. OK. Dostarczone.

 Po kilku dniach przyszła już pozytywna decyzja z Kredyt Banku, w której jednak należało dostarczyć kolejne dokumenty. Nie ma sprawy – szybko się uporali, to był czas, aby wszystko zebrać. Niestety wszystko się przedłużyło przez to, że wymagano od nas opinii z jeszcze innego banku o regularnym spłacaniu rat. Kolejny tydzień zwłoki.

Poszło.

W tym czasie PKO znalazło jakieś karty kredytowe, o których pojęcia nie miał nikt, a także czepili się czegoś jeszcze, o czym już zdążyłam przez ten czas zapomnieć.

Odpuściłyśmy PKO BP.

Kredyt Bank przez chwilę milczał, jednak szybko dał o sobie znać. Z powodu przeciągającej się procedury kredytowej, minął termin pierwszej transzy kredytu. Szybki telefon do dewelopera – „nie ma sprawy, wydamy stosowne oświadczenie, że spokojnie poczekamy”.

Oświadczenie poszło.

 Kilka dni później wszystko trafiło do Warszawy. Z uśmiechem na twarzach myślałyśmy, że wreszcie koniec. Ale nieeee. Bank zażądał aneksu do umowy notarialnej, w której widniał inny termin pierwszej transzy. No to umawiamy się. Telefon do dewelopera. Żaden problem. W ciągu dwóch dni spotkaliśmy się u notariusza i spisaliśmy aneks.

Poszło.

I na tym etapie jesteśmy teraz. Wszystko znów jest w Warszawie i liczymy, że już tym razem nie będzie problemów i doradca w swoim kolejnym telefonie poinformuje nas, że umawiamy się na podpisanie umowy kredytowej.

Jak widać, biurokracja ogromna i można naprawdę stracić cierpliwość.

Trzymajcie kciuki za rozwój wydarzeń! 🙂